Początek


18 kwietnia 2019, 19:46

   Wiatr rozwiewał jej ciemne loki. Mimo tego, że była już połowa października, ciepłe słońce ogrzewało opalone po lecie twarze przechodniów. Lubiła rozpoczynającą się jesień, która nie straciła jeszcze wspomnień lata. Zapach liści, które już częsciowo zaczęły opadać, mieniły się na podłożu kolorami ciepłej czerwieni, żółci i czasami zieleni. Nikt nie myślał nawet o tym, że zima zbliża się wielkimi krokami.

Tuż obok ławki, na której siedziała bawiła się dwójka dzieci. Chłopczyk i dziewczynka z twarzami roześmianymi od przedniej zabawy rozrzucali liście niczym deszcz. Spoglądając na nich widziała to co mogłaby mieć, to co nadal chciała mieć.

Jako młoda ambitna dziewczyna pragnęła jak najszybciej się usamodzielnić. Podążać ścieżką zwynaczoną przez własny upór, rozwijać karierę i żyć pełną piersią. Być panią samej siebie, bez mężczyzny u boku, który by jej przeszkadzał w osiągnięciu celu. Mając 30 lat pozornie osiągnęła swój cel, jednak jak to bywa w życiu jej priorytety się zmieniły. Uświadomiła sobie, że nie tego chciała.

Rozmyślań wyrwał ją podniesiony głos mężczyzny nawołującego swojego psa, który biegał jak szalony i szczekał na spadajace z drzew liście. Kochała te stworzenia. Czyste i niewinne jak dzieci, kochały bezgranicznie każdego kto obdarzył je uwagą i miłością. Czysty układ, w którym każdy był wygranym. W ich towarzystwie czuła się lepiej niż wśród ludzi. Czasami nachodziły ją rozwożania, który z tych dwóch gatunków tak naprawdę jest bardziej zwierzęcy.

Zawiał chłodniejszy wiatr wywołując na jej szyi gęsią skórkę. Podniosła kołnież w prochowcu. Coraz chłodniejsze i krótsze dni uświadamiały jej jak czas szybko płynie, jak szybko zachodzą zmiany wokół niej, bez jej udziału. Wszystko się działo poza nią jak za szybą. W takich chwilach czuła, że brak jej kontroli nad własnym życiem. Przyjaciele, praca, własne mieszkanie, to nie znaczyło nic. Samotność w jej sercu ziała jak ogromna dziura wydrążona tępym nożem. Dziurę wydrapywaną każdym kolejnym samotnym, zimowym wieczorem, gdy przy rozpalonym kominku piła herbatę. Drążoną boleśnie za każdym razem, gdy sama zasypiała w zimnym łożku. Dziurę, która jak czarna otchłań wciągała ją. Znalazła się w takim momencie życia, w którym niczym liście w parku byłacałkowicie rozsypana. Chciała rzucić to wszystko i kupić dom w jakimś ciepłym mieście na południu Francji. Takie plany kiełkowały w jej głowie od jakiegoś czasu, jednak musiała przyznać sama przed sobą, że jest tchórzem. Ogromnym, życiowym tchórzem. Gdyby chodź raz podjęła ryzyko, siedziałaby teraz z mężem na huśtawce w ogrodzie w ich domu na wsi i gorącą czekoladą w dłoniach, opowiadajac sobie o spędzonym dniu. Lubiła wyobrażać sobie różne rzeczy, alternatywy własnego życia, dlatego natychmiast pomyślała o trójce maluchów zajętych zabawą i posiadających Jego oczy, błękitne jak lazur w ich dziecięcych buziach.

Westchnęła, przeszył ją dreszcz. Zimno zaczęło docierać do wnętrza jej płaszcza. Nawet nie zauważyła, że dziecięce śmiechy ucichły, że mężczyzna z psem także już wyparował. Zrobiło się późno. Wiedziała, że musi wracać do domu, ale w tej chwili czuła się przez moment jak mała Alicja w krainie czarów i nie chciała tego tracić. Tylko w takich chwilach pozwalała sobie na chwilę słabości i rozmyślania. Na co dzień była dumną kobietą, z podniesioną głową, bystrym wzrokiem i umysłem. Zawód, który wykonywała zobowiązywał. Pomagała innym ludziom, ale samej sobie nie potrafiła. 

Podniosła się z ławki i odeszła. Ostatnie promienie słonecznego tego dnia, kreśliły na jej plecach znaki, których znaczenie znał tylko los.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz